wtorek, 11 lutego 2014

Loneliness, Enter, Love, Escape

Rzadko jakiś film wstrząsa mną na tyle, by przy każdym obejrzeniu chłonąć go tak samo jak za pierwszym razem i myśleć o nim jako o rozwijającym się tworze żywym, a nie paru szpulkach taśmy, które kręcą się dla zabicia nudy. Lubię, gdy akcja rozgrywa się poza wersami scenariusza i nie jest ważne, jak wygląda aktor, tylko ile jest w stanie powiedzieć poza wyuczonymi kwestiami. Dobry film mutuje w wyobraźni człowieka i nie pozwala o sobie zapomnieć.
I know you're living in my mind
It's not the same as being alive

Gdy oglądam obrazy wielkich miast, chłodnych wnętrz i zabieganych ludzi zastanawiam się, co musi umrzeć w człowieku, żeby dał się pochować w cieniu drapaczy chmur.

Nie przypadkiem zacytowałam powyżej kawałek Arcade Fire. Ta amerykańsko-kanadyjska kapela stworzyła ścieżkę dźwiękową do filmu "Her", którą w ostatnim czasie wchłaniam z powietrza każdą komórką. Melodie płyną przez kadry zmiękczając sterylny wystrój wnętrz i otulając bohaterów iluzją ciepła. Jeśli graliście w Minecrafta i pamiętacie tę lekką i melancholijną muzykę w tle, to Arcade Fire uniosło jego soundtrack pod same chmury, ucinając irytujące brzdąkanie i dodając szczypty delikatności, sorbetu uniesień oraz nuty fatalizmu.

"Her" jest filmem, który można doświadczać z zamkniętymi oczami. Podobnie jak w moim ulubionym "Między słowami" (reżyserami obu jest byłe małżeństwo), każde zdanie wypowiedziane przez Scarlett Johansson jest perfekcyjnie ekspresyjne. Choć wymogiem roli jest, by nie pojawiła się ani razu na ekranie, w głowie widza oraz głównego bohatera dochodzi do pełnej projekcji jej postaci.

Nie będę zdradzać całej fabuły. Wydaje się dziwna - rozwodzący się mężczyzna z metropolii niedalekiej przyszłości zakochuje się w inteligentnym systemie operacyjnym. Czy jednak już teraz obce nam nie jest zatracenie w wirtualnej rzeczywistości, przyjaźnie nie wykraczające poza cztery facebookowe walle i miłość do iluzji?

Reżyser nie dąży w kierunku futurystycznym i nie pokazuje wyjałowienia emocji, lecz skupia się na emulacji pierwotnych potrzeb: bliskości, wspólnego dzielenia codzienności i odkrywania drugiej osoby. Bohaterowie są sobą zafascynowani jak dwoje ludzi, wkraczają w intymne relacje i tak jak ludzie mają swe lęki i rozczarowania. OS potrafi się obrażać, śmiać i przeżywać. Gdyby była człowiekiem, film byłby kolejnym romansem, jakich wiele. Jej wirtualność sprawia, że rozmyślamy o naszych autentycznych pragnieniach, a nawet więcej - jeśli je upchaliśmy głęboko, one uparcie próbują dojść do głosu.

W pewnym momencie odpływamy od głównego nurtu akcji i dochodzimy do wniosku, że ten film może być o nas, teraźniejszych. Niezależnie od czasów, w jakich żyją, ludzie zawsze będą głodni więzi z inną ludzką istotą. To nie technologia jest naszym wrogiem, lecz samotność, którą sami kreujemy.

Moje myśli płyną teraz burzliwym nurtem, zapędzają mnie w przedziwne miejsca, niszczą mury, otwierają drzwi, depczą kwiaty. Wybaczcie ciszę na blogu, za dużo we mnie ostatnio słów, a za mało znaczenia.