sobota, 13 lipca 2013

Najgorsza w szkole jogi

4 lata temu mój kręgosłup krzyknął "Stop górom! Stop komputerom! Nigdzie więcej się nie ruszę!" Pół roku spędziłam na lekach, aż lekarka-góralka postraszyła, że mam zanik mięśni pleców i powinnam zacząć ćwiczyć, inaczej zostanę modelką... dla studentów anatomii.

Zabrałam się do dzieła, nie miałam jednak szczęścia. Na basenie złapałam gronkowca. Zamknięto klub fitness świeżo po moim zapisaniu - jeden, drugi...


Pewnego dnia koleżanka wspomniała, że idzie na wakacyjny kurs jogi Iyengara. Ruszyłam głową, strzyknęłam kręgami i zapisałam na te dziwne wygibasy. Koleżanka zrezygnowała po paru zajęciach. Ja nie zeszłam z maty przez pół roku, stopniowo przełamując swoje ograniczenia.

W ciągu tych paru miesięcy wzrosła moja odporność, rozwiązały prześladujące od 10 lat kobiece problemy, a kręgosłup zaczął zachowywać jak nowy. Dwa razy w tygodniu wracałam do domu zrelaksowana i zarazem pełna energii. Co z tego, że z kasą krucho, praca niepewna, a faceci zmywali się po angielsku (Bury jeszcze wtedy mnie nie odnalazł). Zyskałam wewnętrzną siłę, jakiej dotąd nie miałam.

Pies z głową w Cichej Dolinie

Po likwidacji kursu tułałam się po katorżniczych zajęciach w klubach fitness i denerwowałam zumbowiczki brakiem koordynacji ruchowej, aż trafiłam na vinyasę z Kasią w Meli-Melo. Grawitacja stała się moim sprzymierzeńcem i odkryłam ze zdziwieniem, że można odpoczywać zasupłanym jak kokardka. Kasia zbyt często trenowała z nami asanę kruka, bo rozwinęła skrzydła i pofrunęła na drugi koniec świata.

Rozpuszczoną grupę dyscyplinuje od tego czasu Ania wg nauk Sivanandy. Przyznam, że dzielnie walczy z histerycznymi napadami śmiechu niesfornych joginów o małych, brzydkich buziach.

Z Meli-Melo w Ogrodzie Mehoffera

Na fioletowej macie, w blasku świec i przy indyjskiej muzyce zapominam o szarym życiu. Bura część życia zapomina o mnie i demoluje w tym czasie mieszkanie, wygrzebując bezkarnie ze śmietnika uwielbiane piętki chleba. Nie ma znaczenia, że jestem najgorsza, że nie stanę na głowie, a w najszerszym rozkroku brakuje mi metra do ziemi. Jak mawiał Gurudżi, "Ćwiczcie, a wszystko przyjdzie samo".

I całkiem sporo już przyszło. Zaczęłam pełniej oddychać, lepiej rozumieć swój pokręcony organizm, przestałam się czuć jak w obcej skórze. A gdy Bury postanawia spędzić cały wieczór na kolanach, nie mam wrażenia rozrywania bioder.


Nawet jeśli nie masz problemów ze zdrowiem lub posiadasz błędne przekonanie, że joga jest statyczna i nudna, również możesz zapisać się na zajęcia. Istnieje wiele rodzajów jogi i wielu nauczycieli, na pewno z którymś nawiążesz nić porozumienia.

Zrób to chociażby ze swoim kotem. On praktykuje codziennie.