wtorek, 31 lipca 2012

Colour Alike - 467 Złoto dla Zuchwałych + Glitter Top Coat

Lubię wydziwiane wykończenia lakierów - duochromy, glassflecki, folie... Kupiłam ten odcień, choć do niczego mi nie pasował, dla jego oryginalności. Może nie jest wyjątkowy, bo przypomina do złudzenia Chanel Peridot, ale na pewno jest ciekawy.

Z Burym rozpychającym się na kolanach przedstawiam Wam:
Colour Alike - nr 467 Złoto dla Zuchwałych z kolekcji "Miasto jest moje"
Colour Alike - Glitter Top Coat z kolekcji "All Inclusive"

Z fleszem, światło dzienne, na II i III palcu top

2 cienkie warstwy lakieru kryją całkowicie, na metalicznej warstwie można dojrzeć ślady pociągnięcia pędzelkiem. Czas wysychania jest dość długi, po nocy miałam odbitą pościel, za to trwałość bez zarzutu, zero odprysków.

Top coat szybko wysycha, składa się z licznych holograficznych drobinek oraz sześciokątnych płatków. Ze zmywaniem jest trochę zachodu, więc nakładam go na pojedyncze paznokcie, żeby sobie migotał spokojnie.

W cieniu, z fleszem i rozpraszaczem, na II i V palcu top

Efekt duochromowy lakieru nie jest intensywny, ale w zależności od światła kolor potrafi być zupełnie inny: zielony, złoty, mosiężny, oliwkowy... W zielonej bazie zanurzone są mikroskopijne złote, zielone i czerwone drobinki, umożliwiające kameleonowi zmianę barw.

Top coat pięknie migocze w świetle, ale na zdjęciach nie widać niestety tego efektu.
 
Jaki to kolor? :)

Co sądzicie o lakierach zmieniających wyraźnie kolor w zależności od światła? Czy ich użycie prowadzi nieuchronnie do kolorystycznych wpadek modowych?

piątek, 20 lipca 2012

Colour Alike - Q 108 Światło proszę

Uwielbiam holograficzne lakiery do paznokci! Nie wiem, czemu zdecydowałam się na taki w okresie, gdy na niebie więcej chmur niż słońca, a efekt tęczy jest słabo widoczny. Może podświadomie chciałam wytłumaczyć średnią jakość zdjęć...

Dziś mam na paznokciach holo nr 108 z kolekcji Q marki Colour Alike, o jakże adekwatnej do aury ostatnich dni nazwie "Światło proszę!".

Lakier dostępny jest obecnie w cenie 10,99 zł w sklepie internetowym producenta.
Polecam polubienie profilu Barbra Cosmetics na Facebooku i branie udziału w wymyślaniu wydziwianych nazw dla nowych kolekcji. Sama jestem dumną matką chrzestną jednego z odcieni.

Lakier w słabym świetle wygląda jak delikatnie mieniący się jasny brąz. Jest bardzo uniwersalny i elegancki.

bez flesza, dzień bury

Nie mam żadnych zastrzeżeń do właściwości emalii. Gładko się nakłada, bez smug i prześwitów, szybko wysycha i łatwo się zmywa. Nie odbarwia płytki, nie wymaga nabłyszczacza i nie gęstnieje w buteleczce. Na zdjęciach 2 warstwy, ale leniwi mogą nałożyć tylko jedną.

z fleszem, za dnia

W silnym oświetleniu odcień wydaje się bardzo jasny, wręcz beżowy. Mikroskopijne drobinki dodają mu lekkości i uroczo się mienią. Często holograficzne wykończenie osiągane jest poprzez dodanie sporych cząstek brokatu, które ciężko potem zmyć. "Światło proszę" nie ma w sobie kropli tandety.

z fleszem, za dnia, widoczna delikatna tęcza na kciuku

Zgodnie z nazwą, w świetle lakier pokazuje swe prawdziwe oblicze. Bardzo żałuję, że nie udało mi się pokazać tego efektu na zdjęciach. Mieni się wszystkimi kolorami tęczy! Mogłabym bez końca oglądać go pod różnymi kątami...

z fleszem, w sztucznym świetle, wzmocniony kontrast

Posiadam w swej skromnej kolekcji jeszcze 2 typowe holo i błyszczące topy.

Ciekawi mnie, co sądzicie o holograficznych odcieniach. Uważacie je za tandetne, urocze, oryginalne czy może dziwne?

niedziela, 8 lipca 2012

Drugi półtytuł - Góry

Płynie we mnie rozcieńczona góralska krew i regularnie słucham jej wołania, udając się na poszukiwanie swych korzeni. Zwykle zbaczam nieco na południowy-zachód i trafiam w Tatry. Dopiero na wysokości powyżej 2000 m n.p.m. czuję, że żyję i jest to uczucie, jakiego nie odbierze mi żadne życiowe niepowodzenie. Jak śpiewa KSU:

"Tam na dole zostało wszystko to co cię męczy, 
patrząc z góry wokoło świat wydaje się lepszy..."

W upalną niedzielę 1 lipca wybrałam się ze znajomymi do Doliny Rohackiej poopalać się nad stawami. Tak się złożyło, że przeszliśmy część najtrudniejszego szlaku w Tatrach Zachodnich, urocze stawy oglądając jedynie z góry.


Z prawie pustego parkingu pod stokiem narciarskim (4 euro) ruszyliśmy leśną ścieżką do żółtego szlaku, który prowadził nas przez Rohackie Siklawy do Doliny Spalonej. Żółto-zielone znaki prowadziły przez rozległe piarżysko, wspinając się zakosami ku przełęczy. Nie dojrzeliśmy często spotykanych tu kozic ani świstaków, więc musieliśmy się zadowolić własnym towarzystwem. Zimą muszą tędy schodzić widowiskowe lawiny!


Na Banikowskiej Przełęczy (2040m n.p.m.), jak na porządną przełęcz przystało, całkiem nieźle wiało. Widok jest stąd obszerny, ale powietrze było tak mało przejrzyste, że na zdjęciach widać tylko szaro-niebieskie plamy.


Czerwono-zielony szlak piął się zygzakiem do góry, wymagając pod koniec nieznacznego kontaktu ze skałą. Spieczeni i owiani osiągnęliśmy Banówkę (2178 m n.p.m.). Jej nazwa pochodzi z gwary liptowskiej i nawiązuje do kopalni, w których to w XVIII w. u jej podnóża usiłowano wydobywać rudy żelaza.


Na dość wąskim, lecz długim szczycie wygodnie nam się piknikowało, a apetyt pobudzała rozległa panorama, idealna do nauki topografii Tatr Zachodnich. Uwielbiam siedzieć z mapą na kolanach i odgadywać nazwy otaczających mnie szczytów!


Po sesji zdjęciowej nadszedł czas na właściwą część wycieczki, czyli spacer czerwonym szlakiem przez Hrubą Kopę na Trzy Kopy. Już samo zejście ze skał szczytowych dostarczyło nam emocji w postaci pionowych skał, od których odpadnięcie groziło lotem na północną stronę. Dalej czekały nas równie gładkie, gdzieniegdzie ubezpieczone płyty.


W tym miejscu muszę napisać, że szlak jest wymagający technicznie i fatalnie oznakowany. Zdecydowanie odradzam go przy mokrej skale oraz osobom nieprzyzwyczajonym do przepaści pod nogami.

Trasa wciąż prowadzi granią i trzeba meandrować skalnym labiryntem. Przy braku przewodnich śladów farby łatwo wspiąć się na skałę, z której najłatwiejsze zejście prowadzi kilkaset metrów w dół. Przy tej ekspozycji turysta nie może nie wiedzieć, którędy iść. Orla Perć jest znacznie lepiej oznakowana. Nie brakuje tu też oczywistych punktów, w których jedynym problemem staje się nie "gdzie?", lecz "jak?".


W połowie drogi, na kopulastym wierzchołku Hrubej Kopy (2166 m n.p.m.) zrobiliśmy kolejny przystanek na ploteczki i sesję zdjęciową.


Na szczęście część partii szczytowych trawersuje ścieżka pozwalająca na obejście niektórych szczelin i baszt, choć nie bez trudności. Obiecuję, że przyjemność obcowania z wąskimi kominkami i szczerbinami nie ominie żadnego spragnionego wrażeń turysty.


Przy zachowaniu wzmożonej ostrożności szlak staje się wyborny, a Szeroka, Drobna i Przednia Kopa (2136 m n.p.m.) nieodróżnialne. Granodioryty rohackie, z których zbudowane jest pasmo, posiadają misterną rzeźbę i pozwalają na pewny chwyt.


Przyznam, że w paru miejscach przydałyby się sztuczne ubezpieczenia. Mając niewiele ponad 1,5 m wzrostu czasem brakowało mi długości nóg i musiałam zwisać lub podciągać się na łańcuchu. Nie odpowiadały mi niestandardowo długie odcinki łańcucha, powodowały zatory i oddalały od skały.


Po zejściu z Trzech Kop skończyły się techniczne trudności i czekało nas odbicie na Smutnej Przełęczy (1963 m n.p.m.) na obchodzący 50-lecie przetrasowania niebieski szlak prowadzący w dół Smutnej Doliny. Dolina sprawia wrażenie martwej, dopiero u jej wylotu pojawia się bujne życie. Z powodu ulokowania w cieniu kolosów przez większą część roku zalega w niej śnieg, a okres wegetacyjny jest niezwykle krótki. Niestety, tu również nie natknęliśmy się na inne kozice prócz nas, za to chmury zaczynały nabierać podejrzanie ciemnych barw.


Po połączeniu z zielonym szlakiem dotarliśmy mijając staw Czarną Młakę do Bufetu Rohackiego, skąd wygodną asfaltówką biegnie czerwony szlak przez całą Dolinę Rohacką. Pozostało mi już tylko spojrzeć ostatni raz na Rohacz i rzucić krótkie "ani mi się waż ruszać stąd beze mnie!".


Dzięki zaangażowaniu kierowcy dojechaliśmy do Krakowa w sam raz na finał Euro.