I know you're living in my mind
It's not the same as being alive
It's not the same as being alive
Gdy oglądam obrazy wielkich miast, chłodnych wnętrz i zabieganych ludzi zastanawiam się, co musi umrzeć w człowieku, żeby dał się pochować w cieniu drapaczy chmur.
Nie przypadkiem zacytowałam powyżej kawałek Arcade Fire. Ta amerykańsko-kanadyjska kapela stworzyła ścieżkę dźwiękową do filmu "Her", którą w ostatnim czasie wchłaniam z powietrza każdą komórką. Melodie płyną przez kadry zmiękczając sterylny wystrój wnętrz i otulając bohaterów iluzją ciepła. Jeśli graliście w Minecrafta i pamiętacie tę lekką i melancholijną muzykę w tle, to Arcade Fire uniosło jego soundtrack pod same chmury, ucinając irytujące brzdąkanie i dodając szczypty delikatności, sorbetu uniesień oraz nuty fatalizmu.
"Her" jest filmem, który można doświadczać z zamkniętymi oczami. Podobnie jak w moim ulubionym "Między słowami" (reżyserami obu jest byłe małżeństwo), każde zdanie wypowiedziane przez Scarlett Johansson jest perfekcyjnie ekspresyjne. Choć wymogiem roli jest, by nie pojawiła się ani razu na ekranie, w głowie widza oraz głównego bohatera dochodzi do pełnej projekcji jej postaci.
Nie będę zdradzać całej fabuły. Wydaje się dziwna - rozwodzący się mężczyzna z metropolii niedalekiej przyszłości zakochuje się w inteligentnym systemie operacyjnym. Czy jednak już teraz obce nam nie jest zatracenie w wirtualnej rzeczywistości, przyjaźnie nie wykraczające poza cztery facebookowe walle i miłość do iluzji?
Reżyser nie dąży w kierunku futurystycznym i nie pokazuje wyjałowienia emocji, lecz skupia się na emulacji pierwotnych potrzeb: bliskości, wspólnego dzielenia codzienności i odkrywania drugiej osoby. Bohaterowie są sobą zafascynowani jak dwoje ludzi, wkraczają w intymne relacje i tak jak ludzie mają swe lęki i rozczarowania. OS potrafi się obrażać, śmiać i przeżywać. Gdyby była człowiekiem, film byłby kolejnym romansem, jakich wiele. Jej wirtualność sprawia, że rozmyślamy o naszych autentycznych pragnieniach, a nawet więcej - jeśli je upchaliśmy głęboko, one uparcie próbują dojść do głosu.
W pewnym momencie odpływamy od głównego nurtu akcji i dochodzimy do wniosku, że ten film może być o nas, teraźniejszych. Niezależnie od czasów, w jakich żyją, ludzie zawsze będą głodni więzi z inną ludzką istotą. To nie technologia jest naszym wrogiem, lecz samotność, którą sami kreujemy.
Moje myśli płyną teraz burzliwym nurtem, zapędzają mnie w przedziwne miejsca, niszczą mury, otwierają drzwi, depczą kwiaty. Wybaczcie ciszę na blogu, za dużo we mnie ostatnio słów, a za mało znaczenia.
Świetna recenzja. Na pewno zobaczę ten film.
OdpowiedzUsuńNo to już wiem co będę oglądała niebawem, może nawet dziś wieczorem. Dobry film chyba właśnie taki powinien być - zostać na dłużej, zamieszać w głowie, zdekoncentrować na czas jakiś. Ile takich się ogląda, o których zapomina się już po minucie od napisów końcowych. Pozdrawiam :) Acha. Jak na mój gust to byłaby z Ciebie świetna recenzentka ;)
OdpowiedzUsuńZa mało jest filmów o kotach ;)
UsuńZachęcająca ta recenzja, ale brakuje mi zdjęcia kota :)
OdpowiedzUsuńPróbowałam, ale nie potrafię dopasować kolorystyki do pastelowego klimatu tego filmu. Spróbuję jeszcze później.
Usuńjakie to ładne i smutne. Ja oglądam tylko miłe łatwe i przyjemne filmy, więc nie wiem, czy się zdecyduję. Wczoraj oglądałam Blue Jasmine. No i tyle ;)
OdpowiedzUsuńFilmu nie znam.. recenzja faktycznie zachęcająca:) Sczesze mówiąc jestem wielbicielką horrorów i SF.. ale może skuszę się i na taką propozycję:)
OdpowiedzUsuńPo takie recenzji z chęcią ogromną obejrzę ten film.
OdpowiedzUsuń