niedziela, 8 lipca 2012

Drugi półtytuł - Góry

Płynie we mnie rozcieńczona góralska krew i regularnie słucham jej wołania, udając się na poszukiwanie swych korzeni. Zwykle zbaczam nieco na południowy-zachód i trafiam w Tatry. Dopiero na wysokości powyżej 2000 m n.p.m. czuję, że żyję i jest to uczucie, jakiego nie odbierze mi żadne życiowe niepowodzenie. Jak śpiewa KSU:

"Tam na dole zostało wszystko to co cię męczy, 
patrząc z góry wokoło świat wydaje się lepszy..."

W upalną niedzielę 1 lipca wybrałam się ze znajomymi do Doliny Rohackiej poopalać się nad stawami. Tak się złożyło, że przeszliśmy część najtrudniejszego szlaku w Tatrach Zachodnich, urocze stawy oglądając jedynie z góry.


Z prawie pustego parkingu pod stokiem narciarskim (4 euro) ruszyliśmy leśną ścieżką do żółtego szlaku, który prowadził nas przez Rohackie Siklawy do Doliny Spalonej. Żółto-zielone znaki prowadziły przez rozległe piarżysko, wspinając się zakosami ku przełęczy. Nie dojrzeliśmy często spotykanych tu kozic ani świstaków, więc musieliśmy się zadowolić własnym towarzystwem. Zimą muszą tędy schodzić widowiskowe lawiny!


Na Banikowskiej Przełęczy (2040m n.p.m.), jak na porządną przełęcz przystało, całkiem nieźle wiało. Widok jest stąd obszerny, ale powietrze było tak mało przejrzyste, że na zdjęciach widać tylko szaro-niebieskie plamy.


Czerwono-zielony szlak piął się zygzakiem do góry, wymagając pod koniec nieznacznego kontaktu ze skałą. Spieczeni i owiani osiągnęliśmy Banówkę (2178 m n.p.m.). Jej nazwa pochodzi z gwary liptowskiej i nawiązuje do kopalni, w których to w XVIII w. u jej podnóża usiłowano wydobywać rudy żelaza.


Na dość wąskim, lecz długim szczycie wygodnie nam się piknikowało, a apetyt pobudzała rozległa panorama, idealna do nauki topografii Tatr Zachodnich. Uwielbiam siedzieć z mapą na kolanach i odgadywać nazwy otaczających mnie szczytów!


Po sesji zdjęciowej nadszedł czas na właściwą część wycieczki, czyli spacer czerwonym szlakiem przez Hrubą Kopę na Trzy Kopy. Już samo zejście ze skał szczytowych dostarczyło nam emocji w postaci pionowych skał, od których odpadnięcie groziło lotem na północną stronę. Dalej czekały nas równie gładkie, gdzieniegdzie ubezpieczone płyty.


W tym miejscu muszę napisać, że szlak jest wymagający technicznie i fatalnie oznakowany. Zdecydowanie odradzam go przy mokrej skale oraz osobom nieprzyzwyczajonym do przepaści pod nogami.

Trasa wciąż prowadzi granią i trzeba meandrować skalnym labiryntem. Przy braku przewodnich śladów farby łatwo wspiąć się na skałę, z której najłatwiejsze zejście prowadzi kilkaset metrów w dół. Przy tej ekspozycji turysta nie może nie wiedzieć, którędy iść. Orla Perć jest znacznie lepiej oznakowana. Nie brakuje tu też oczywistych punktów, w których jedynym problemem staje się nie "gdzie?", lecz "jak?".


W połowie drogi, na kopulastym wierzchołku Hrubej Kopy (2166 m n.p.m.) zrobiliśmy kolejny przystanek na ploteczki i sesję zdjęciową.


Na szczęście część partii szczytowych trawersuje ścieżka pozwalająca na obejście niektórych szczelin i baszt, choć nie bez trudności. Obiecuję, że przyjemność obcowania z wąskimi kominkami i szczerbinami nie ominie żadnego spragnionego wrażeń turysty.


Przy zachowaniu wzmożonej ostrożności szlak staje się wyborny, a Szeroka, Drobna i Przednia Kopa (2136 m n.p.m.) nieodróżnialne. Granodioryty rohackie, z których zbudowane jest pasmo, posiadają misterną rzeźbę i pozwalają na pewny chwyt.


Przyznam, że w paru miejscach przydałyby się sztuczne ubezpieczenia. Mając niewiele ponad 1,5 m wzrostu czasem brakowało mi długości nóg i musiałam zwisać lub podciągać się na łańcuchu. Nie odpowiadały mi niestandardowo długie odcinki łańcucha, powodowały zatory i oddalały od skały.


Po zejściu z Trzech Kop skończyły się techniczne trudności i czekało nas odbicie na Smutnej Przełęczy (1963 m n.p.m.) na obchodzący 50-lecie przetrasowania niebieski szlak prowadzący w dół Smutnej Doliny. Dolina sprawia wrażenie martwej, dopiero u jej wylotu pojawia się bujne życie. Z powodu ulokowania w cieniu kolosów przez większą część roku zalega w niej śnieg, a okres wegetacyjny jest niezwykle krótki. Niestety, tu również nie natknęliśmy się na inne kozice prócz nas, za to chmury zaczynały nabierać podejrzanie ciemnych barw.


Po połączeniu z zielonym szlakiem dotarliśmy mijając staw Czarną Młakę do Bufetu Rohackiego, skąd wygodną asfaltówką biegnie czerwony szlak przez całą Dolinę Rohacką. Pozostało mi już tylko spojrzeć ostatni raz na Rohacz i rzucić krótkie "ani mi się waż ruszać stąd beze mnie!".


Dzięki zaangażowaniu kierowcy dojechaliśmy do Krakowa w sam raz na finał Euro.

7 komentarzy:

  1. Jejku... Piękne zdjęcia, świetnie czyta się o tej wyprawie... Sama nabrałam ochoty na wycieczkę w góry (choć nie ze wspinaczką, jestem tchórzem ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna fotorelacja;) Zachęcająca do wypraw, zdjęcia także udane, szkoda, że takie małe, myślę, że większe byłyby czytelniejsze ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjęcia są duże, tylko trzeba kliknąć - miniatury są tylko poglądowe, w przypadku takiego obiektu jak skała ich oglądanie nie ma sensu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Sama odwiedziłam właśnie góry, nasze piękne Tatry, ale na wspinanie się jeszcze będzie czas, podziwiam Cię za odwagę, a co u Burego?

    OdpowiedzUsuń
  5. Żadne to wspinanie, takie spacerki ;)

    Bury został w weekend wymęczony przez małe dziecko, które przybyło do nas w gości, więc odsypia. Dobrze, że o jedzeniu nie zapomina ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ba, jedzenie to ostatnia rzecz o jakiej zapominają koty:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Taki wpisy są świetne :-) Czy pojawią się jeszcze nowe ??


    Pozdrawiam serdeczne

    OdpowiedzUsuń