czwartek, 24 października 2013

Ostatni szczyt

Góry nie zapominają
że człowiek
to tylko jeden kamień więcej.

Góry pamiętają
by przypomnieć człowiekowi
że i łza w kamień zastyga.


Do napisania tych paru wersów skłoniła mnie obchodzona dziś 24. rocznica śmierci Jerzego Kukuczki na południowej ścianie Lhotse. Akurat skończyłam czytać książkę "Każdemu jego Everest" będącą zbiorem zapisków Mirosława Dąsala z 6 wypraw, w tym 2 nieudanych ataków na południową ścianę Lhotse oraz nieudanego zimowego wejścia na K-2 (do dziś szczyt ten nie został osiągnięty zimą).

Bieżący rok został nazwany czarnym rokiem polskiego himalaizmu. Najtragiczniejszy był bezsprzecznie rok 1989. Prócz naszego najsłynniejszego himalaisty, zdobywcy wszystkich ośmiotysięczników, zginęło wtedy aż pięciu wybitnych wspinaczy wskutek potężnej lawiny, która 27 maja w trakcie zjazdu z Obozu I do Bazy pod Everestem zmiotła ze ściany wraz z poręczami Mirosława "Falco" Dąsala, Andrzeja "Zygę" Heinricha, Mirosława Gardzielewskiego, Wacława Otrębę, Eugeniusza Chrobaka i Andrzeja Marciniaka (dwaj ostatni byli zdobywcami szczytu). Zdarzenie przeżyli Chrobak oraz Marciniak, lecz tego samego dnia uderzyła w nich kolejna lawina, którą przetrwał jedynie drugi z wymienionych. Zanim doczekał się pomocy, spędził 5 dni bez jedzenia i picia, dotknięty ślepotą śnieżną. Śmierć przypomniała sobie o nim w 2009r. na Pośredniej Grani w Tatrach.


Z wypiekami na twarzy śledzę relacje współczesnych alpinistów. Absolutnie nie wytykam komercji Martynie Wojciechowskiej, podziwiam wspinającą się bez tlenu, dzielną i uroczą Kingę Baranowską, pukałam się w głowę, gdy Ueli Steck zdobył samotnie Annapurnę w 28 godzin. Czytanie o wyprawach z lat osiemdziesiątych wywołuje jednak we mnie zupełnie inne emocje. Odnoszę wrażenie, że cel i styl eskapad miały w sobie więcej pierwiastka ludzkiego niż obecnie.

Obozowe zapiski Falco doskonale oddają klimat starych wypraw i są kopalnią wiedzy na temat organizacji całego przedsięwzięcia, począwszy od zakupów i transportu, po zespołowe poręczowanie i kolejkowanie ataków. Obejmują przyziemne tematy jak biegunka w Bazie czy trucie psów na lodowcu Khumbu oraz rozważania na temat życia z dala od rodziny i nagłej śmierci w górach. Z kolejnymi pokoleniami może łączyć autora gust muzyczny i to co niezmienione, czyli majestat gór, które potrafią dawać i odbierać.


Sporą część dzienników stanowi obiektywny opis relacji między członkami wypraw i niezmiennych źródeł konfliktów. Choć pada niewiele nazwisk, łatwo się zorientować, że Jurek to Kukuczka, Krzyś to Krzysztof Wielicki, "Czarna Dziura" to Maciej Berbeka, "Docent" to Leszek Cichy, Alkiem jest Aleksander Lwow, "Doktorem" Czesław Jakiel (zginął na Lhotse w 2 lata po Rafale Chołdzie, obydwa wypadki są opisane w książce), a "Słoniem" oczywiście Artur Hajzer. Autor wyraża się o nich bardzo ciepło i z głębokim szacunkiem, a mnie przeszywa mroźny dreszcz na myśl, że dwaj z wymienionych mężczyzn zginęli w tym roku w Karakorum. Jak wielu innym osobom przewijającym się przez karty wspomnień ukochane góry odebrały życie... Ostro krytykowany jest Carlos Carsolio, który w 3 lata po śmierci Falco towarzyszył Wandzie Rutkiewicz w trakcie wyprawy na Kanczendzongę i jest ostatnim człowiekiem, który widział ją przy życiu.


Książka porusza nie tylko z powodu urywającej ją tragedii i kilku wcześniejszych pożegnań. Falco jest zdecydowanie romantykiem złotej ery polskiego himalaizmu, rozdartym między pasją a pozostawioną w Polsce rodziną. Rozczulił mnie fragment, w którym alpiniści odpisują na listy od polskich uczniów. Z twardych ludzi realizujących szalone hobby stają się w tym momencie symbolem wolności.

Dziwne odczucie pozostawiło we mnie opisanie spontanicznego wejścia Berbeki w alpejskim stylu na Broad Peak w trakcie zimowej wyprawy na K-2 w 1988r. Czytelnik, dla którego ten nieplanowany wypad wykorzystujący okienko pogodowe stanowi fortunne uratowanie nieudanej akcji na K-2 nie zostaje powiadomiony, że pogarszające się warunki pogodowe zmyliły Berbekę, który zamiast głównego szczytu osiągnął niższy o 23 m n.p.m. Rocky Summit. Gdyby nie ten fakt, zapewne nie zostałby zaproszony na tegoroczną, "honorową" zimową ekspedycję na Broad Peak i byłby wciąż wśród nas.

Moim poczuciem bezpieczeństwa zachwiała krótka wzmianka o hiszpańskiej wyprawie na Lhotse Shar w październiku 1987r. Na jednej stronie wspinacze ze swojej ściany obserwują 4 punkciki, które naprzeciwko podejmują próbę zdobycia szczytu na lekko, śledzą ich ścieżki i miejsca rozłożenia namiotów, a na kolejnej pozostają już tylko wydeptane ścieżki i puste namioty, gdyż lawina w mgnieniu oka zabiera niedoszłych zdobywców ze sobą. Tak łatwo, tak szybko, tak ostatecznie.


Jedne z końcowych zdań książki brzmią "Idę, teraz już na pewno po raz ostatni, lecz dokąd, dokąd idę - do końca nie wiem (...). Więc może to już pora...?". Uderza uniwersalność słów, których przekaz może dotyczyć nie tylko napotkanego przez autora fatum, ale też każdego z nas. Każde nasze wyjście w góry, także te znacznie niższe, może być wyjściem ostatnim. Pożegnania z bliskimi nie zobowiązują do powitań.

Jeśli zainteresowała Was opisana książka, polecam również drugą pozycję Dąsala, "Mniej-więcej niż Dhaulagiri". Życzę udanych powrotów!


14 komentarzy:

  1. Powinnaś zdecydowanie częściej opisywać przeczytana książki, bo świetnie Ci to wychodzi :) A efektem tego jest, że kiedy tylko skończę to co obecnie czytam, lecę popytać w bibliotece o "Każdemu jego Everest" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, o tej książce mogłabym napisać drugą książkę. Mimo że opisuje konkretne sytuacje, jest otwarta na interpretacje i analizę faktów. Nie powinnam pisać, bo nie znam umiaru, jestem jak koci żołądek.

      Powodzenia w szukaniu, dorwałam ją na półce u koleżanki z pracy. Zamiast wydawać książki podróżnicze, w których na każdym rogu czai się reklama, a treść ma za zadanie się sprzedać niezależnie od rozmiarów wciskanego kitu, wydawnictwa mogłyby pokusić się o wznawianie starszych pozycji, w których najcenniejsza była siła ludzkiej życzliwości.

      Usuń
  2. Fajnie, mądrze, nawet dla takiego nizinnego zwierzęcia, jak ja :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podpisuję się pod słowami Izy. Pisz, pisz ile wlezie, bo super się to czyta. Chyba nie muszę dodawać, jakiej książki będę teraz szukać... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie przepadam za takimi pozycjami z jednego względu - są za bardzo nierealne, mimo że opisują prawdziwe historie. Chyba, że ktoś pasjonuje się wspinaczkami - nie będę odkrywcza, jeśli napiszę, że na przykład Ty :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetnie zaprezentowałaś książkę. Bardzo miło czyta się Twoją recenzję. A końcowe słowa rzeczywiście uniwersalne. Doskonale można je odnieść do drogi życia każdego z nas.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem, Magdo, jak to robisz,ale Twoje posty bardzo mnie wciągają, nawet jeśli to o czym piszesz jest dla mnie dość odległe :)

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzo fajnie zrecenzowałaś książkę, ale niestety nie jest w moich klimatach.

    OdpowiedzUsuń
  8. szukałam go, ale chyba nie ma w DE. Ale źle szukam. Sama nie wiem. Na eBayu i na Amazonie oglądałam ale nie było;( to zostało na Applaws .

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurcze to już nie wiem może jakoś źle wpisuje nazwę. Nareszcie zostane przy tej co już mam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Człowiek z wielką pasją, zginął robiąc to co kochał najbardziej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tu wyłania się konflikt między rodziną, którą się kochało, a pasją, którą się kochało.

      Usuń
  11. myślę że lepiej jest tak powoli przyzwyczajać zwierzaczki.. przynajmniej się mniej stresują. Dla mnie to bardzo ważne:) pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń